środa, 30 marca 2011

Odnajduję siebie w art deco

Art deco jest moim ulubionym stylem (choć może tego nie widać :)
Meble, projekty, ubiór, ARCHITEKTURA itp. itd.

Widziałam jego różne odsłony - polskie i zagraniczne, ale najbardziej
zawsze "odnajdywałam siebie" w krakowskich kamienicach.

Wczoraj szukałam spokoju od gwaru i ścisku turystycznych deptaków
i znalazłam coś, co już kiedyś widziałam i zapomniałam o tym na śmierć.

Skarby te kryje niepozorna, zakurzona kamienica, z zewnątrz nie widać witrażu, mimo że zdobi wejście główne (tak jest zakurzony). Wewnątrz kamienicy mieszczą się niestety same biura.

Witraże z pracowni Stanisława Żeleńskiego, brata znamienitego Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Patrząc na nie, czuję jakbym znalazła wszelkie określenia mnie w jednym znaku.
Magiczne uczucie.

A mniej górnolotnie - ach ile bym dała, aby mieć jeden z nich u siebie w domu.





poniedziałek, 28 marca 2011

piątek, 18 marca 2011

Moich 10 tajemnic

Zaproszona do zabawy przez Balbinę, piszę co następuje

1. Dlaczego ja nowa milnova?

Ja nowa to dość proste - wróciłam pół roku temu z wielkiego miasta (Kraków) po 5 latach studiów i osiadałam na nowo w Tychach, najlepszym mieście do życia w tym kraju :)

A milnova? To bardziej skomplikowana historia - jedną z moich ulubionych piosenek jest "Raz na milion lat" Republiki, gdzie pojawia się supernova - z piosenką tą związane są najpiękniejsze chwile w gronie przyjaciół. Człon mil- to... najbardziej charakterystyczny człon mojego panieńskiego nazwiska :)

2. Jak to jest z tymi naszymi wnętrzami?

Może zostanę za to wyklęta, ale powiem, bo dusiłam to w sobie - nie lubię przesłodzonych wnętrz, nie lubię, gdy wszystkiego jest za dużo (np. korony, za którymi nie przepadam w połączeniu z aniołkami, koronkami, przecierkami, kwiatuszkami, ażurową porcelaną itp. itd.). Gdy jest tego za dużo, mam wrażenie, że się duszę i chcę czym prędzej uciekać. Dla mnie (podkreślam, że to subiektywna opinia) sztuką jest połączyć te elementy w gustowne zestawy lub... po prostu ich nie używać, ale każdy ma swój gust.

Uwielbiam grafikę, mocne kolory, ciekawe, na poły kiczowate akcenty w mieszkaniach, domach. Wszystko to na neutralnym tle. Marzę o kolorowych, skórzanych pufach z Maroko, ale o tym później.

3. Lubię:

- mądrych mężczyzn, którzy szanują kobiety nie tylko ze względu na ich płeć (i niestety stereotypowe myślenie o niej), ale przede wszystkim jako równego partnera w życiu, dyskusji (teksty w stylu "i tak tego nie zrozumiesz" przekreślają dla mnie tego "człowieka" na zawsze);

- lubię mądre kobiety, które potrafią powiedzieć drugiej kobiecie komplement (a to rzadkość niestety!) i potrafią taki komplement przyjąć, bez "no nie żartuj, coś ty, aaa tam" lub podejrzliwości, że coś się od niej chce. Lubię mądre kobiety, które mają poukładane w głowie i wiedzą co w życiu najważniejsze (oczywiście wartości się zmieniają, ale nie powinny nikogo ranić);

- smacznie zjeść i gotować (nie da się mnie wyciągnąć z kuchni). Uważam, że przyjmując gości, okazuję im szacunek, częstując domowym, najlepszej jakości jedzeniem;

- wracać do starych znajomości - sprawdzam w ten sposób, jak bardzo sama się zmieniłam i upewniam się, że istnieją na świecie ludzie życzliwi. Do starych znajomości wracam co jakiś czas - przejeżdżam 500 km aby sprawdzić, czy wspólne milczenie nadal jest wykonalne; piszę znienacka wiadomość, powołując się na stare sentymenty i... idę na spotkanie wystraszona jak małe dziecko. WARTO.

- lubię, uwielbiam i darzę olbrzymi szacunkiem moich przyjaciół. Nawet tych, którzy już nie są ze mną blisko - wspominam i trzymam dla nich kawałek miejsca, gdyby powrót był możliwy.

- lubię życie, świat 0 staram się patrzeć na wszystko realnie, ale jednak doszukując się pozytywów;

- lubię Tychy - tutaj spotkać rodziców u fryzjera, u którego obcinamy się wszyscy od lat, iść na aerobik do koleżanki z liceum, z koleżanką ze studiów dzielić biurko w pracy, w czasie zakupów spotkać nauczycielkę, która z imienia i nazwiska wywoła cię w sklepie jak do tablicy :)

- jeszcze milion pięćset sto dziewięćset innych osób, rzeczy, sytuacji lubię, ale nie będę zanudzać :)

4. Nie lubię

- powiem krótko - zawiści ludzkiej (feee), złego traktowania pracowników (doświadczyłam i doświadczam), tłumaczenia cudzych sukcesów "fartem, szczęściem lub dobrymi plecami", gdy do wszystkiego dochodziło się swoją ciężką pracą i wyrywało się te sukcesy pazurami... nie lubię nieodpowiedzialnych ludzi itp. itd. TEGO CO WSZYSCY

5. Kto mi się podoba? "Ach gdyby spotkać Elę" (Dzień Świra)

Od dziecka podobali mi się mężczyźni inteligentni, którzy potrafili mnie rozbawić. Absolutnie nie zwracałam uwagi na typowych przystojniaków, dla mnie facet musiał być JAKIŚ - mógł byś nadmiernie szczupły, mógł mieć krzywy nos lub zęby, mógł mieć nie najlepszą opinię lub łysinę - ale musiał być MĄDRY i nie jak kujon, ale życiowo - abym miała z kim rozmawiać, a o takich trudno ;) Wymienię moje fascynacje, licząc na to, że nikt tego nie znajdzie :D

Przedszkole - Piotrek, który ciągnął mnie za warkocze, podstawówka - Michał - największy łobuz w szkole, Łukasz, Kuba (z którym łaziłam po drzewach - ryjąc nasze inicjały w sercu, jeździłam na rolkach i piłam colę) i wielu więcej, ale nieważnych z perspektywy czasu. Później byli Bartek, Rafał i Daniel. Kolejność przemieszana :P Ufff

6. Wyjechałam na pół roku do Czech z miłości do Nohavicy.

Wybrałam się na wymianę studentów do Czech, chciałam jak najdalej granicy z Polską, aby nauczyć się czeskiego z musu. Nie będę opisywać, tego jak wychodziłam i wybłagałam sobie ten wyjazd ponieważ studenci filologii polskiej nie mogą jechać do Czech na bohemistykę, ale mi się udało :) PS mój małżonek oświadczył mi się w deszczu na Moście Karola :)

7. Często powtarzam "gdy będę już duża i będę zarabiać" - niech to świadczy o mojej postawie wobec życia ;)

8. Mój pierwszy kot nazywał się Korba (ze względu na usposobienie), a drugi Bombka vel Bomboleo vel Bomba (ze względu na aparycję) :)

9. Zjeździłam trochę Europy, pilnując cudzych dzieci jako au pair - najpiękniejsze doświadczenie jakie zebrałam :) Np. pilnowałam holenderskich dzieci na lazurowym wybrzeżu, komunikując się z nimi po angielsku (choć mogło to być trudne, ponieważ dzieci miały: 4, 2 i 1 rok :P) Nauczyłam się komunikatywnego holenderskiego

10. Na pewno chcę zobaczyć:

- Holandię i Belgię i Szwajcarię
- Bergen i Sztokholm (Norwegię i Szwecję)
- Łotwę i Litwę
- Południe Czech
- Maroko, aby nabyć piękne pufy i kafelki
- Mongolię dla ich stepów

W części tych miejsc już byłam, tym bardziej mnie ciągnie.

UFFFFFFFFFF do dalszej zabawy zapraszam:
Zieloną Szpilkę - bo zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia
decoMartę - bo jestem fanką jej wnętrz
Kasię ze Zjawy ciągłej światła białego

wtorek, 15 marca 2011

Paski

Rzucam słowa na wiatr - nie będzie dziś mądrości ani wielu słów, bo... najzwyczajniej, najnormalniej na świecie zawalona jestem robotą. Tak więc przepraszam, jeśli ktoś skuszony wizją słownej uczty zawitał w me progi ;) Miłego popołudnia!

PS Czy słońce to nie jest najlepszy artysta?



czwartek, 10 marca 2011

Coś o mnie

Coś o mnie

Kiedy zaczynałam prowadzić bloga, myślałam o nim, jak o miejscu, gdzie będę notować przyjemne sprawy z moim życiu - bo o nich chciałabym pamiętać. Miało to być również miejsce na moje frustracje (bo jestem strasznym cholerykiem), miejsce, gdzie spokojnie mogłabym bluzgać na złe sytuacje, niemiłych ludzi na mojej drodze, na to, że przypaliłam obiad...

Ostatecznie stało się tak, że prowadzę COŚ, co blogiem, w tym wyżej opisanym rozumieniu, nie jest. Czasami napiszę trzy zdania - sucho, często bez sensu, ale gdy potem czytam inne blogi, myślę sobie... kurczę - właśnie coś takiego chciałam, dlaczego nie potrafię tego osiągnąć?

Wrzucam zdjęcia - lubię mieć dla siebie tę chwilę, tylko ja i aparat. Zdjęcia jak zdjęcia, ale ta czynność, to moje prywatne kilka sekund. Więc zdjęcia są i z nich się cieszę, ale nie chciałam na początku, aby na zdjęciach się kończyło - tak jak jest teraz.

Uwielbiam ludzi - drzwi w naszym domu są zawsze otwarte, lubię poznawać nowych ludzi, lubię czytać w ich oczach, gdy się nie da, to na... blogach w ich postach. Taka różnorodność charakterów w jednym miejscu - jest to dla mnie niezwykle inspirujące, ale... dlaczego sama nie piszę więcej niż tych kilka zdań. Gdy przejrzałam sobie moje posty, stwierdziłam, że nawet gdyby ktoś chciał tu się "zakotwiczyć", może być ciężko. Niewiele mówię, nie tyle o sobie - bo nie w tym rzecz, nie po to jest ten blog - nie można mówić tylko zdjęciami, bo obraz jest niepełny.

Na ogół, w towarzystwie mam wiele do powiedzenia - interesuje mnie świat i ludzie, uciekam od polityki i nie oglądam telewizji (lub robię to niezwykle rzadko). Może warto się wypowiadać, może warto spróbować i zobaczyć, czy ktoś myśli podobnie jak ja?

Ostatnia rzecz, która przyszła mi do głowy. Możliwe, że piszę mało (a szukam teraz sobie usprawiedliwień) jest to, że pisuję i czytam (tak, tak - też tak można) zawodowo i w domu, po prostu chcę odpocząć? Może - ale nie powinnam się rozleniwiać i... przyrzekam sobie (idąc za myślą - zrób coś dla siebie), że będę więcej czytać, jak w czasie studiów i będę pisać TUTAJ, dla siebie i może dla kogoś, kto zechce moje słowa czytać.

Ufff

Moje dwie odsłony. Czy mam coś do powiedzenia?

Norweskie opowieści cz. 4



Fot. Michał Lubos

Kajam się. Sprawdziłam - ostatni post norweski był.... bez bicia powiem - na początku listopada.
Kto ciekawy, zapraszam do przeczytania, kto nie - zapraszam wkrótce, mam kilka nowych pomysłów :)
Dla zainteresowanych:część 1, część 2, część 3

Norweskie opowieści cz. 4

Koledzy marynarze opowiadali nam o Steni z czułością, której pozazdrościłaby jej - żelaznej, wielkiej damie - każda kobieta. Z dumą mówili nawet, że z ich okna w akademiku widać jak codziennie wypływa i wpływa do portu. W tym momencie nie interesowało nas to wszystko. Staliśmy na parkingu, a przed nami ona - Stenia, nasz nowy środek lokomocji. Najważniejsze było dla nas, czy jedząc śniadanie przed rejsem nie skażemy się na 10-godzinny koszmar. Chłopaki na pytanie odnośnie choroby morskiej odpowiadali enigmatycznie, ale wiedzieliśmy na pewno, że przeciętny człowiek problemów mieć nie powinien. Z tą świadomością dołożyłam sobie jeszcze jedną kromkę. Jak zwykle byliśmy trochę za wcześnie. Ustawiliśmy się grzecznie w kolejce aut, dziwiąc się, że to już, tylko tyle. Spodziewaliśmy się nie wiadomo czego. Dopiero kolejne samochody ustawiające się za nami przekonały - myślę, że nie tylko mnie - że ta "wyprawa" to naprawdę wyprawa, a nie wycieczka. W cieniu Steni wyciągnęliśmy, jak na znak startu, swoje telefony. I nawet Daniel - za moją namową, ale zawsze coś - zadzwonił do mamy i babci. Jakoś tak smutno się zrobiło, ale myślami byliśmy już przy naszej pierwszej przeprawie morskiej.

Po wjechaniu do środka, staliśmy trochę bezradnie, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Wydawać by się mogło, że jeśli mamy opanowane do perfekcji latanie samolotami, to prom nas nie zaskoczy - niestety - czuliśmy się hmmm trochę zagubieni. Na szczęście Michał doczytał na ulotce czy bilecie, że istnieje kilka pokładów, więc ruszyliśmy na poszukiwania. Postanowiliśmy przejśc wszytskie, bodajże sześć poziomów i wybrać najwygodniejszy dla posiadaczy biletu standard (bez możliwości zmiany rezerwacji, bez zwrotu kosztów, po prostu BEZ). Chodziliśmy od restauracji do sklepu wolnocłowego, od górnego pokładu, po basen, szukając miejsca, by przyłożyć głowę do poduszki i zasnąć. Plątaliśmy się w poszukiwaniu czegoś, co szumnie nazwano "fotelami lotniczymi". Śmialiśmy się, że przynajmniej to nie będzie dla nas nowe. Obietnica jaką kusiły nas informacje na bilecie ciągnęła nas korytarzami wypełnionymi zdawałoby się setkami drzwi do prywatnych kajut (ich mieszkańcy nie mieli biletów BEZ). W końcu stanęliśmy twarzą w twarz z prawie zupełnie pustą salą oraz setką... foteli lotniczych. A więc to prawda! Korzystając z tego, że wszyscy pasażerowie chcieli zobaczyć, jak wypływamy z portu, wybraliśmy miejsca koło siebie i co? Oczywiście też poszliśmy obejrzeć moment wypłynięcia Steni z Gdyni. Może nasi marynarze właśnie na nas patrzyli z okien "Domu marynarza"?

wtorek, 8 marca 2011

Zróbmy sobie prezent!

Zachwycona postem Madzika postanowiłam (pytając autorkę o zgodę) również u siebie namawiać NAS KOBIETY na zrobienie sobie samej prezentu na dzień kobiet.

Oczywiście prezenty od mężczyzn tych dużych, małych, młodych, starych, domyślnych i nie - są piękne, choć często zdarza się, że są nietrafione ;)

Zadbajmy o siebie, zróbmy sobie prezent - nie tylko dziś, ale pamiętajmy, że zadowolona kobieta to... zadowoleni ludzie wokół. Niech prezentem nie będzie koniecznie nowych ciuch - nie pieniądze są najważniejsze, a podejście - zróbmy sobie wolne od obowiązków (choć na chwilę, bowiem całkowite oderwanie niestety jest trudne), weźmy wieczorem długą kąpiel, spryskajmy się perfumami lub idźmy na spacer do lasu - jak której pasuje :)

Gotowe?
Do startu, gotowe, start... :)

Wszystkiego naj kobiety!

PS W ramach realizowania zachcianek i marzeń - oto czym obudził mnie dziś rano kurier :) - dawno już do niego wzdychałam, nigdy nie było pieniędzy na takie "zbytki", ale... w końcu jest - moja Gazelle :)

PS 2 Ścigałam się z mężem do sklepu - on samochodem, ja na rowerze - ogłaszam remis :)


czwartek, 3 marca 2011

Sówka

W końcu się wzięłam i uszyłam. Sowa ma się świetnie i zdobi poszewkę na poduszkę. W planach mam założenie sowiej rodzinki, ale na to potrzeba czasu :) Nie mam zdolności w wymyślaniu wzorów, ale na szczęście internet opanowały ostatnio sowy takie jak ta i nie było problemu, żeby się "zainspirować". Nie podam źródła, bo korzystałam z wielu, wielu wzorów, mieszając je do woli :)

A teraz uciekam, oddać się lumpeksowemu szaleństwu - w końcu mam dziś wolne (no prawie, ale praca dziś lekka i przyjemna, a do tego ultrakrótka) :)
Miłego dnia!



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...