czwartek, 10 marca 2011
Norweskie opowieści cz. 4
Fot. Michał Lubos
Kajam się. Sprawdziłam - ostatni post norweski był.... bez bicia powiem - na początku listopada.
Kto ciekawy, zapraszam do przeczytania, kto nie - zapraszam wkrótce, mam kilka nowych pomysłów :)
Dla zainteresowanych:część 1, część 2, część 3
Norweskie opowieści cz. 4
Koledzy marynarze opowiadali nam o Steni z czułością, której pozazdrościłaby jej - żelaznej, wielkiej damie - każda kobieta. Z dumą mówili nawet, że z ich okna w akademiku widać jak codziennie wypływa i wpływa do portu. W tym momencie nie interesowało nas to wszystko. Staliśmy na parkingu, a przed nami ona - Stenia, nasz nowy środek lokomocji. Najważniejsze było dla nas, czy jedząc śniadanie przed rejsem nie skażemy się na 10-godzinny koszmar. Chłopaki na pytanie odnośnie choroby morskiej odpowiadali enigmatycznie, ale wiedzieliśmy na pewno, że przeciętny człowiek problemów mieć nie powinien. Z tą świadomością dołożyłam sobie jeszcze jedną kromkę. Jak zwykle byliśmy trochę za wcześnie. Ustawiliśmy się grzecznie w kolejce aut, dziwiąc się, że to już, tylko tyle. Spodziewaliśmy się nie wiadomo czego. Dopiero kolejne samochody ustawiające się za nami przekonały - myślę, że nie tylko mnie - że ta "wyprawa" to naprawdę wyprawa, a nie wycieczka. W cieniu Steni wyciągnęliśmy, jak na znak startu, swoje telefony. I nawet Daniel - za moją namową, ale zawsze coś - zadzwonił do mamy i babci. Jakoś tak smutno się zrobiło, ale myślami byliśmy już przy naszej pierwszej przeprawie morskiej.
Po wjechaniu do środka, staliśmy trochę bezradnie, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Wydawać by się mogło, że jeśli mamy opanowane do perfekcji latanie samolotami, to prom nas nie zaskoczy - niestety - czuliśmy się hmmm trochę zagubieni. Na szczęście Michał doczytał na ulotce czy bilecie, że istnieje kilka pokładów, więc ruszyliśmy na poszukiwania. Postanowiliśmy przejśc wszytskie, bodajże sześć poziomów i wybrać najwygodniejszy dla posiadaczy biletu standard (bez możliwości zmiany rezerwacji, bez zwrotu kosztów, po prostu BEZ). Chodziliśmy od restauracji do sklepu wolnocłowego, od górnego pokładu, po basen, szukając miejsca, by przyłożyć głowę do poduszki i zasnąć. Plątaliśmy się w poszukiwaniu czegoś, co szumnie nazwano "fotelami lotniczymi". Śmialiśmy się, że przynajmniej to nie będzie dla nas nowe. Obietnica jaką kusiły nas informacje na bilecie ciągnęła nas korytarzami wypełnionymi zdawałoby się setkami drzwi do prywatnych kajut (ich mieszkańcy nie mieli biletów BEZ). W końcu stanęliśmy twarzą w twarz z prawie zupełnie pustą salą oraz setką... foteli lotniczych. A więc to prawda! Korzystając z tego, że wszyscy pasażerowie chcieli zobaczyć, jak wypływamy z portu, wybraliśmy miejsca koło siebie i co? Oczywiście też poszliśmy obejrzeć moment wypłynięcia Steni z Gdyni. Może nasi marynarze właśnie na nas patrzyli z okien "Domu marynarza"?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
no niestety czasem marzenie zbijają się z rzeczywistością na niekorzyść tych pierwszych
OdpowiedzUsuńale jednak wycieczka się udała co??
buziaki
tak tak :) bo części do opisania jeszcze wieeele - może oderwane od całości brzmi to pesymistycznie (?), ale absolutnie nie taki był zamiar :)
OdpowiedzUsuń