niedziela, 4 września 2011

Dziennik pokładowy, 17 lipca, cz. 3

Krętymi drogami zmierzaliśmy do położonego na wybrzeżu Kragero. Miasteczko już na pierwszy rzut oka miało zupełnie inny klimat - coś jakby porównywać spokojne, dostosowane do potrzeb miejscowych Grasse na południu Francji z turystycznym i znanym na całym świecie Cannes. Czym było Kragero? Na moje oko tym drugim.

Po zaparkowaniu pod kościołem, w którym każdego tygodnia odbywały się inne msze lub spotkania (raz katolicy, raz luteranie, raz spotkania artystyczne...), ruszyliśmy zobaczyć, co kryje się pod taką wdzięczną nazwą.


Klucząc uliczkami, nie mogliśmy się nadziwić, że właśnie taka jest Norwegia - nie znaliśmy jej, nie słyszeliśmy o niej, nie szukaliśmy jej - sama nas znalazła. Oto była już trzecia miejscowość, w której byli właściwie tylko Norwegowie i było ich naprawdę wielu, jak na warunki zaludnienia tego kraju. Parę lat wcześniej, będą na północnym zachodzie ciężko było spotkać człowieka, a gdy się tak zdarzyło, był to przeważnie żądny przygód i dzikiej natury turysta.


A tu? Jakieś norweskie Saint Tropez. Zabudowa miasteczka zmieniała się wraz z dochodzeniem do głównego kanału wodnego. Drewniane, ciasno koło siebie budowane, białe domki, pomiędzy którymi dzieci grały w piłkę, bawiły się w chowanego, zmieniały się z każdym krokiem w murowane kamienice w centrum oraz wielkie sklepy przy samym kanale.


Ale co to były za sklepy... Obok spożywczych marketów (Kiwi, Rema 1000), odpowiedników naszej Biedronki, Lidla, stały ekskluzywne butiki i bardzo drogie restauracje. Najlepszym wyznacznikiem statusu miasta byli jego mieszkańcy ubrani w markowe (bardzo markowe) ubrania - zewsząd wystawały marki i loga YSL, Dior, Versace itp. itd. Wydało mi się to dziwne - Norwegowie, bynajmniej ci, których znam, nie są "szpanerami", powiem więcej - niezbyt zwracają uwagę na to, co na sobie mają - taka prosta filozofia życia, połączenia dresów i sukienki balowej to to, czego się po ich spodziewałam, a tu takie rzeczy... Ale bingo! Po przeczytaniu jednej rzeczy w przewodniku, wiedziałam skąd się taka moda tutaj wzięła. Kragero jest bowiem miejscowością, w której jest najwięcej (tak mówi mój przewodnik) domów letniskowych Norwegów. Łącząc tę informację z bliskością Oslo, mamy wynik - na urlopie trzeba miejscowym "wieśniakom" pokazać, że w Oslo nosi się marki, że w Oslo zarabia się więcej, że będąc na wakacjach trzeba pokazać swój status. I, co ciekawe, nie raziło mnie to - serio. Nonszalancja z jaką noszone były ultradrogie ciuchy, była wręcz rozczulająca - widać było, że nie przywiązują się do tych marek, że je noszą, bo ich stać, a nie dlatego że oszczędzali pół roku, aby coś kupić i obnosić się z tym.

Przysiedliśmy na pomoście łączącym dwie strony kanału - z jednej strony sklepy, z drugiej restauracje. Nie takie zwyczajne, a przystosowane dla klientów przypływających motorówkami. Wystarczyło przycumować do molo i przysiąść się do gotowego stolika. zajęte były wszystkie stoliki - sami Norwegowie. Ceny powalające  aby zjeść obiad z przystawkami i deserem - co najmniej 200 zł za osobę. Standard norweski - zarabiasz w koronach, jesz w restauracjach, jesteś turystą, stołuj się sam.




Przed wyjazdem doczytałam się na angielskim forum podróżniczym, że Norwegia jest jedynym krajem, do którego rozrzutni i leniwi Anglicy przywożą jedzenie, ceny w restauracjach nawet dla nich są nieosiągalne. Posiedzieliśmy na ławeczce, podumaliśmy, wczuliśmy się w atmosferę miejsca. Wiatr łagodnie kołysał przycumowanymi na całej długości kanału motorówkami, słońce wciskało się w szczeliny między deskami na pomoście, ludzie rozmawiali w stylu norweskim (określenie moje na zachowanie: spokojne, stonowane, niezbyt głośne, acz swobodne). Mewy krzyczały nad uchem - żyć, nie umierać. Przyszedł jednak czas, aby zebrać się w dalszą drogę.



Powoli ruszyliśmy inną trasą w stronę motoru. Nie było trudno - kierowaliśmy się w stronę wieży kościoła położonego w najwyższym punkcie miasteczka. Po drodze zwróciliśmy uwagę na jedną rzecz - minęliśmy Vinmonopolet, sklep monopolowy, którego zarządcą i właścicielem jest państwo norweskie. Jest to jedyne miejsce, w którym można kupić trunki mocniejsze niż 4.75% alkoholu. Skąd taki pomysł? Ograniczenie w zakupie jest duże - ilość sklepów w całej Norwegii jest ograniczona (259 - kwiecień 2011), co w rzeczywistości przedstawia się tak, że alkohol można kupić tylko w większych miejscowościach (4 lata temu, aby kupić coś "mocniejszego", tzn. wino, musieliśmy pokonać 40 km do sklepu). Aby zakupić trunki do 22% musisz mieć ukończone 18 lat, aby kupić coś mocniejprocentowego, trzeba skończyć 20 lat. Na zachodzie standardem jest sprawdzanie dowodu przy kasie, w Oslo się z tym nie spotkałam. Jak do tego doszło? Norwegia do lat 60. XX wieku była biednym krajem, którego gospodarka opierała się na rybołóstwie i rolnictwie. Długie zimy sprzyjały rozgrzewaniu się trunkami i w latach 20. pojawił się problem ze zbyt dużą ilością uzależnionych (tak mówią oficjalne strony państwowe) lub zbyt dużą produkcja alkoholu bez akcyzy w domach (tak mówią Norwegowie). Jakby nie było - od tego czasu w  Norwegii trudniej jest z zakupem alkoholu, ale... produkcja domowa nie upadła ;) Sprawdzone!


Okazało się także, że w tym spokojnym kraju pojawiają się kraty. Przeżyliśmy szok - przecież na zachodzie Norwegi nikt nawet domu nie zamykał, na stole przed naszym namiotem stale leżały klucze do samochodu, drogie sprzęty, portfele - to był norweski standard, ale, no właśnie ale - zawsze były kraty w Vinmonopolet i pubach. Dlaczego? Wystarczyłoby raz przejść koło tego drugiego przybytku, a wszystko byłoby jasne - potomkowie Wikingów mają stalowe nerwy, ale gorącą krew po alkoholu. Nagle zaczynają być głośni (sic!), agresywni, hulaszczy... jakby przenieść się na statek i płynąć na podbój Anglii.

Po tym rozważaniach, ostatecznie udaliśmy się drogą przy której rosły czereśnie (mniam) do motoru i ruszyliśmy do Larvik.

2 komentarze:

  1. właśnie się zabieram do przeczytania relacji z Twojej wyprawy od początku do końca. Na razie zdarzyłam przeczytać początek w strugach deszczu i obejrzeć zdjęcia, które wyszły Ci cudne i strasznie zachęcają do wyprawy na północ. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma to jak Balbiny dobre słowo :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...