środa, 24 sierpnia 2011
Dziennik pokładowy, 16 lipca, cz. 2
Postanowiliśmy udać się na plażę, która jest jedną z największych atrakcji tego miasteczka. Opisy w przewodnikach głosiły: najdłuższa piaszczysta plaża w Norwegii, wielka atrakcja! Wsiedliśmy na motor i na plażę. Zaparkowaliśmy przy samym morzu i rozglądamy się, gdzie jest owa atrakcja. Może za lasem? Ale nie, oto staliśmy na 700-metrowej piaszczystej plaży... A u nas całe wybrzeże nad Bałtykiem można przejść. Niezrażeni postanowiliśmy przejść ten cud Norwegii wzdłuż i wszerz, co nie było raczej trudnym zadaniem.
Po obejrzeniu wszystkiego co było w zasięgu wzroku, usiedliśmy na piasku i milczeliśmy. Przyszedł czas, aby podjąć decyzję, co dalej. Deszcz na szczęście nie padał w tej chwili, ale niebo zasnute było chmurami. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, o czym wcześniej baliśmy się mówić żeby nie urazić drugiej strony. Że pogoda miała być inna, że może warto teraz schować dumę do kieszeni i wrócić do kraju, gdzie słońce przygrzewa i tam spędzić wakacje, że prom, na który mamy wykupiony bilet za dwa tygodnie możemy sobie darować... itp. itd. Zdziwiłam się, że byliśmy tak zgodni. Parę minut i podjęliśmy decyzję - wracamy, już dziś. Postanowiliśmy tylko sprawdzić w biurze informacji turystycznej, czy jeszcze jakiś prom wypływa do Danii z Kristiansand.
W biurze kolejka do komputera. Mieliśmy czas, żeby rozmawiać, ale z żalu, że przyszło nam skapitulować przed pogodą (która miała być inna!), rozeszliśmy się, pomyśleć w spokoju. Oboje wiedzieliśmy, że jest niedosyt - nie z jazdy na motorze, bo to akurat już wykonaliśmy, ale z tego względu, że nie zobaczymy naszych wymarzonych miejsc - Bergen, Priekestollen, Kieragbolten i fiordów. Mieliśmy spotkać się z Izą, Olgą i Tomkiem... Usiadłam na ławce i układałam w głowie to wszystko - cieszyłam się tylko z jednego - że naprawdę bez zgrzytów podjęliśmy razem decyzję. Daniel w końcu dopchał się do komputera. Sprawdziliśmy ofertę dwóch przewoźników - są promy, ale ceny biletów dość wysokie. Nic to, jedziemy do Kristiansand i pakujemy się na pierwszy lepszy prom.
Daniel nie palił odkąd wyjechaliśmy z kraju, czyli prawie tydzień, teraz gdy postanowiliśmy wrócić, poszliśmy do pierwszego lepszego sklepu i... kupił papierosy - nawet się nie złościłam, sporo nerwów nas to wszystko kosztowało. Gdy wyjeżdżaliśmy z Mandal czułam boleść w sercu... Może brzmi to pretensjonalnie, ale właśnie marzenie mojego życia zostawało za naszymi plecami spowite deszczem. Wiedząc, że kolejny raz nie wybierzemy się zbyt szybko na taką wyprawę ze względów czasowych i finansowych, było tym trudniej.
Dojechaliśmy do Kristiansand. Zbliżała się 18. Podjechaliśmy pod bramki do odprawy. Ludzie już stali, ale nie było widać terminala. Stanęliśmy na pobliskim parkingu - szybkie jedzenie, bo żołądki się odezwały i znowu dyskusje, czy aby na pewno dobrze robimy. Wątpliwości było multum. Z jednej strony rozsądek mówi uciekajcie, z drugiej serce, aby zostać. Mapę Europy rozkładaliśmy co najmniej 15 razy, patrząc na nią, jakby miała nam dać odpowiedź, co robić. Pozbieraliśmy się i zaczęliśmy szukać terminala. Interesowały nas dwie firmy - po wejściu do budynku okazało się, że jedna już jest zamknięta. Nie interesował nas kolejny mokry nocleg w Kristiansand. Poszlismy na piętro, gdzie siedzibę miała druga firma - ufff otwarte. Pytam o bilety na dziś - pan kręci głową, raczej nie, ale jakby to są ale za 600 zł. Połowę drożej niż normalnie, ale liczyliśmy się z tym. Decydujemy się, ale pan mówi, że musimy pojechać na check in i tam pytać o bilet. Jedziemy.
Na miejscu stoimy w olbrzymiej kolejce, gdy przychodzi nasza kolej słyszymy - nie ma biletów, mogę wpisać na listę rezerwową, ale dostaniecie numer 11 i na pewno nie wjedziecie, koszt 1250 zł (!) czyli ponad o połowę wiekszy niż powiedział gość w biurze. Po usłyszeniu kwoty wycofujemy się i wracamy do biura. Jak z biletami na jutro? Jutro jest już weekend i nie ma miejsc na fotelach lotniczych, trzeba wykupić kajutę, więc koszt znowu wynosi 1250 zł, pojutrze to samo, w poniedziałek też, dopiero we wtorek możemy kupić bilet za 600 zł. Pytamy do której mają czynne. Jeszcze 30 minut. Musimy coś postanowić w 30 minut...
Wracamy na parking i rozmyślamy - albo kupujemy ten drogi bilet i nie jedziemy na wakacje w kraju, ponieważ trzeba jeszcze liczyć koszty dojazdu z Danii do Polski, albo siedzimy tu do wtorku, koczując w deszczu. Tak źle, tak niedobrze. Przypominam sobie o Mariuszu, koledze mojego brata, który mieszka w Oslo. Piszę do niego z zapytaniem jak ma wyglądać pogoda we wschodniej Norwegii (tam gdzie Oslo). Dostaję odpowiedź, że w miarę - drobne opady, ale raczej słonecznie. Mariusz pyta co u nas i co planujemy. Dzwonię i mówię, że siedzimy w Kristiansand i próbujemy podjąć decyzję keidy wracać. Po chwili telefon dzwoni i Mariusz proponuje, przyjedzcie do nas do Oslo, jakoś się pomieścimy, szkoda żebyście wracali. Proszę o czas do namysłu. Rozmawiamy z Danielem - byliśmy już w Oslo, nie urzekło nas. Nie znamy Mariusza (tzn. tyle o ile ze względu na brata) i głupio tak zwalać się mu na głowę. Z drugiej strony - jest to szansa, żeby jednak coś zobaczyć. W głowie mamy tysiąc myśli. telefony do Polski, żeby sprawdzali pogodę - okazuje się, że front znad Skandynawii dochodzi również tam i nasze plany wakacyjne w Polsce też mogą się nie udać. Nie znamy miejscowości na wschodzie Norwegii, nie przygotowaliśmy trasy, wszystko musiałoby dziać się na bieżąco...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ojej moze jednak jest jakis ratunek dla waszej wyprawy, faktycznie szkoda by bylo wracac
OdpowiedzUsuńwierze, ze jednak sie wam udalo
Czytam te Twoje zapiski z zapartym tchem.
OdpowiedzUsuńPowinnaś je opublikować w formie papierowej i wydać:)
Siedzieć mi tam w tej Norwegii i napawać się, cały lipiec w Polsce lało jak jasna cholera, więc osobiście radzę- zostańcie na tych wakacjach, niczym nie zrażeni, korzystajcie z urlopu!!!I pazury obgryzam czekając na ciąg dalszy opowieści:)))
OdpowiedzUsuńnie no oszaleję,ale napinasz...
OdpowiedzUsuń