Postanowiliśmy udać się na plażę, która jest jedną z największych atrakcji tego miasteczka. Opisy w przewodnikach głosiły: najdłuższa piaszczysta plaża w Norwegii, wielka atrakcja! Wsiedliśmy na motor i na plażę. Zaparkowaliśmy przy samym morzu i rozglądamy się, gdzie jest owa atrakcja. Może za lasem? Ale nie, oto staliśmy na 700-metrowej piaszczystej plaży... A u nas całe wybrzeże nad Bałtykiem można przejść. Niezrażeni postanowiliśmy przejść ten cud Norwegii wzdłuż i wszerz, co nie było raczej trudnym zadaniem.
Po obejrzeniu wszystkiego co było w zasięgu wzroku, usiedliśmy na piasku i milczeliśmy. Przyszedł czas, aby podjąć decyzję, co dalej. Deszcz na szczęście nie padał w tej chwili, ale niebo zasnute było chmurami. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, o czym wcześniej baliśmy się mówić żeby nie urazić drugiej strony. Że pogoda miała być inna, że może warto teraz schować dumę do kieszeni i wrócić do kraju, gdzie słońce przygrzewa i tam spędzić wakacje, że prom, na który mamy wykupiony bilet za dwa tygodnie możemy sobie darować... itp. itd. Zdziwiłam się, że byliśmy tak zgodni. Parę minut i podjęliśmy decyzję - wracamy, już dziś. Postanowiliśmy tylko sprawdzić w biurze informacji turystycznej, czy jeszcze jakiś prom wypływa do Danii z Kristiansand.
W biurze kolejka do komputera. Mieliśmy czas, żeby rozmawiać, ale z żalu, że przyszło nam skapitulować przed pogodą (która miała być inna!), rozeszliśmy się, pomyśleć w spokoju. Oboje wiedzieliśmy, że jest niedosyt - nie z jazdy na motorze, bo to akurat już wykonaliśmy, ale z tego względu, że nie zobaczymy naszych wymarzonych miejsc - Bergen, Priekestollen, Kieragbolten i fiordów. Mieliśmy spotkać się z Izą, Olgą i Tomkiem... Usiadłam na ławce i układałam w głowie to wszystko - cieszyłam się tylko z jednego - że naprawdę bez zgrzytów podjęliśmy razem decyzję. Daniel w końcu dopchał się do komputera. Sprawdziliśmy ofertę dwóch przewoźników - są promy, ale ceny biletów dość wysokie. Nic to, jedziemy do Kristiansand i pakujemy się na pierwszy lepszy prom.
Daniel nie palił odkąd wyjechaliśmy z kraju, czyli prawie tydzień, teraz gdy postanowiliśmy wrócić, poszliśmy do pierwszego lepszego sklepu i... kupił papierosy - nawet się nie złościłam, sporo nerwów nas to wszystko kosztowało. Gdy wyjeżdżaliśmy z Mandal czułam boleść w sercu... Może brzmi to pretensjonalnie, ale właśnie marzenie mojego życia zostawało za naszymi plecami spowite deszczem. Wiedząc, że kolejny raz nie wybierzemy się zbyt szybko na taką wyprawę ze względów czasowych i finansowych, było tym trudniej.
Dojechaliśmy do Kristiansand. Zbliżała się 18. Podjechaliśmy pod bramki do odprawy. Ludzie już stali, ale nie było widać terminala. Stanęliśmy na pobliskim parkingu - szybkie jedzenie, bo żołądki się odezwały i znowu dyskusje, czy aby na pewno dobrze robimy. Wątpliwości było multum. Z jednej strony rozsądek mówi uciekajcie, z drugiej serce, aby zostać. Mapę Europy rozkładaliśmy co najmniej 15 razy, patrząc na nią, jakby miała nam dać odpowiedź, co robić. Pozbieraliśmy się i zaczęliśmy szukać terminala. Interesowały nas dwie firmy - po wejściu do budynku okazało się, że jedna już jest zamknięta. Nie interesował nas kolejny mokry nocleg w Kristiansand. Poszlismy na piętro, gdzie siedzibę miała druga firma - ufff otwarte. Pytam o bilety na dziś - pan kręci głową, raczej nie, ale jakby to są ale za 600 zł. Połowę drożej niż normalnie, ale liczyliśmy się z tym. Decydujemy się, ale pan mówi, że musimy pojechać na check in i tam pytać o bilet. Jedziemy.
Na miejscu stoimy w olbrzymiej kolejce, gdy przychodzi nasza kolej słyszymy - nie ma biletów, mogę wpisać na listę rezerwową, ale dostaniecie numer 11 i na pewno nie wjedziecie, koszt 1250 zł (!) czyli ponad o połowę wiekszy niż powiedział gość w biurze. Po usłyszeniu kwoty wycofujemy się i wracamy do biura. Jak z biletami na jutro? Jutro jest już weekend i nie ma miejsc na fotelach lotniczych, trzeba wykupić kajutę, więc koszt znowu wynosi 1250 zł, pojutrze to samo, w poniedziałek też, dopiero we wtorek możemy kupić bilet za 600 zł. Pytamy do której mają czynne. Jeszcze 30 minut. Musimy coś postanowić w 30 minut...
Wracamy na parking i rozmyślamy - albo kupujemy ten drogi bilet i nie jedziemy na wakacje w kraju, ponieważ trzeba jeszcze liczyć koszty dojazdu z Danii do Polski, albo siedzimy tu do wtorku, koczując w deszczu. Tak źle, tak niedobrze. Przypominam sobie o Mariuszu, koledze mojego brata, który mieszka w Oslo. Piszę do niego z zapytaniem jak ma wyglądać pogoda we wschodniej Norwegii (tam gdzie Oslo). Dostaję odpowiedź, że w miarę - drobne opady, ale raczej słonecznie. Mariusz pyta co u nas i co planujemy. Dzwonię i mówię, że siedzimy w Kristiansand i próbujemy podjąć decyzję keidy wracać. Po chwili telefon dzwoni i Mariusz proponuje, przyjedzcie do nas do Oslo, jakoś się pomieścimy, szkoda żebyście wracali. Proszę o czas do namysłu. Rozmawiamy z Danielem - byliśmy już w Oslo, nie urzekło nas. Nie znamy Mariusza (tzn. tyle o ile ze względu na brata) i głupio tak zwalać się mu na głowę. Z drugiej strony - jest to szansa, żeby jednak coś zobaczyć. W głowie mamy tysiąc myśli. telefony do Polski, żeby sprawdzali pogodę - okazuje się, że front znad Skandynawii dochodzi również tam i nasze plany wakacyjne w Polsce też mogą się nie udać. Nie znamy miejscowości na wschodzie Norwegii, nie przygotowaliśmy trasy, wszystko musiałoby dziać się na bieżąco...
ojej moze jednak jest jakis ratunek dla waszej wyprawy, faktycznie szkoda by bylo wracac
OdpowiedzUsuńwierze, ze jednak sie wam udalo
Czytam te Twoje zapiski z zapartym tchem.
OdpowiedzUsuńPowinnaś je opublikować w formie papierowej i wydać:)
Siedzieć mi tam w tej Norwegii i napawać się, cały lipiec w Polsce lało jak jasna cholera, więc osobiście radzę- zostańcie na tych wakacjach, niczym nie zrażeni, korzystajcie z urlopu!!!I pazury obgryzam czekając na ciąg dalszy opowieści:)))
OdpowiedzUsuńnie no oszaleję,ale napinasz...
OdpowiedzUsuń