Obudził mnie znajomy dźwięk - kap, kap... kap, kap... Najpierw zaklęłam pod nosem, a dopiero później zaczęłam kojarzyć, gdzie jestem. Materiał wewnątrz namiotu ma soczyście pomarańczowy kolor i często łudzi, że za namiotowym światem jest słonecznie. Nie chciałam dać się zwieść i zaczęłam budzić Daniel, mówiąc: Paaada, paaaada - zupełnie jak mężczyzna (z opowieści Michała) próbujący po polsku, ale za to bardzo sugestywnie wytłumaczy Holenderce, że... pada. Daniel, jak to Daniel, powiedział, a raczej wybuczał "Uhmmm". Nic to, idę sama w ten dziki świat. Przed snem zapytałam go, co jeśli przyjdą łosie i nas stratują, co się zdarza, jeśli wystraszone zwierzę nie ma sensownej drogi ucieczki. Co usłyszałam? "A idź, ty łosiu".
Wyszłam z namiotu opatulona w przeciwdeszczową kurtkę, a tam? Niespodzianka! Pada, owszem, ale z drzewa, pod którym rozbiliśmy namiot, poza tym pogoda jest, hmmm powiedzmy, ok. No Saint Tropez to nie jest, ale tego się spodziewaliśmy. Rozejrzałam się i o dzikich zwierzętach nie moglo być mowy. Byliśmy rozbici jakieś 200 metrów od drogi, w lesie. Przy samej drodze był parking, na którym nocowali kierowcy TIR-ów oraz oszczędni turyści zewsząd (w Norwegii wszyscy są oszczędni) w swoich camperach. Znowu zaczęłam budzić Daniela, tym razem skutecznie. Oboje staraliśmy się nie pamiętać niemiłej i nerwowej atmosfery wczorajszego wieczoru. Postanowiliśmy zwinąć namiot i pojechać dalej, aby spokojnie, na przydrożnym parkingu, przy stole zjeść śniadanie. Tylko co robimy? Wracamy do Kristiansand, czy jedziemy zgodnie z trasą dalej, do Mandal? Od Kristianaand byliśmy już dość daleko, poza tym mieliśmy stamtąd prom powrotny. Popierając to logicznymi argumentami, ruszyliśmy na zachód. Zaczęło w nas tlić się światełko nadziei, że zrealizujemy, co zamierzyliśmy.
Po drodze szukaliśmy parkingu ze stołami, nie było. Nie zjedliśmy i nie wypiliśmy nic. Nawet nie mieliśmy ochoty, tak ze stresu mieliśmy ściśnięte żołądki. Ruszyliśmy do naszego celu, Mandal - jednej z tzw. białych wiosek. Przydomek "białe" pochodzi o koloru farby, jakim malowano tam domy. Dla Norwegii nie był to typowy kolor, na biało domy malowali ludzie majętni, a Norwegowie (w większości) do lat 70. XX wieku, takimi nie byli. Skąd wziął się na południu? Z kontaktów handlowych z Niderlandami. Wiedzieliśmy, że jesteśmy 15 kilometrów od tego atrakcyjnego turystycznie miasteczka, chcieliśmy zatrzymać się, aby pooglądać mapę na tablicy stojącej na parkingu, gdy... zaczęło padać. Myślałam, że się popłaczę. Danielowi też nie było do śmiechu. Nasze kombinezony nie zdążyły jeszcze porządnie przeschnąć, a tu znowu deszcz, na dodatek zaczęły mnie łapać dreszcze. Schroniliśmy się pod maleńkim daszkiem przy tablicy na parkingu i nie mówiliśmy ani słowa. Z drogi pozdrowił nas norweski motocyklista, który płynął z nami promem. Nie zatrzymał się, w końcu jechał do domu, tam wyschnie, a my? Postanowiliśmy przeczekać deszcz, w głowie kłębiły się tabuny myśli. Pogoda miała być w kratkę (z przewagą słońca). Przygotowaliśmy się na to, ale żeby nie było dnia bez deszczu? Przecież nie zdołamy nawet przesuszyć rzeczy. Zostać, wracać, zostać, wracać? Postanowiliśmy pojechać do Mandal, w końcu jesteśmy już tak blisko. Wiedzieliśmy jednak oboje, że tam zapadnie ostateczna decyzja.
Wjechaliśmy do wioski. Przestało padać. Ładnie, czysto, niewielu ludzi jak na taką atrakcję turystyczną.
Znaleźliśmy parking - płatny, innych nie ma. Nic to - pogodziliśmy się z faktem, że opłaty parkingowe, będące groszami dla Norwegów, nas za godzinę postoju kosztują ok. 15 zł (sic!). W porę, zanim wrzuciliśmy pieniądze do parkometru, zobaczyliśmy inne jednoślady, które biletu z parkometru nie miały, poza tym stały w innym miejscu, zajmowały zdecydowanie mniej miejsca. Przestawiliśmy motor i... zabraliśmy się za przygotowanie śniadania, bo okazało się, że żołądki pomimo stresu, świetnie pamiętają, która jest godzina. Na śniadanie chleb razowy z Polski, woda mineralna i mielonka. Wszystko sprawnie przygotowałam na siedzeniu motocykla, była nawet ściereczka. Nasze zachowanie nie wzbudzało sensacji, ponieważ nie byliśmy pierwsi, ani ostatni tego dnia, którzy tak się tam stołowali. Dziwnie patrzyli się tylko amerykańscy turyści, ale to nic, głód został zaspokojony. Postanowiliśmy, korzystając z bezdeszczowej pogody, zobaczyć miejscowość i odwiedzić punkt informacji turystycznej, aby otrzymać niezbędne do podjęcia ostatecznej decyzji informacje.
Samo oglądanie Mandal było dość przyjemne, ale... chcieliśmy zobaczyć, jak kształtuje się pogoda na następne dni. Znaleźliśmy punkt informacyjny. Przywitałam się i od razu pytam, czy mają aktualną prognozę dla Mandal i rejonu. Pani uśmiechnęła się i wskazała na wydrukowaną kartkę, leżącą na biurku. Pon. słońce, wt. słońce, śr. słońce itp. itd. Podniosłam wzrok i zapytałam, jak to możliwe, skoro jest tak - i wskazałam za okno, gdzie chmury gromadziły się ciemne stada. Pani powiedziała tylko, powtarzając za mną jak echo - No właśnie, jak to możliwe. Myśmy mieli mieć słońce, ale tu, na południowym-zachodzie pogoda zmienia się z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Gdy się odwróciłam, za plecami miałam tzw. Internet kiosk, miejsce, w którym za darmo można było skorzystać z internetu. Chcieliśmy zobaczyć najbardziej aktualne prognozy, ale z komputera korzystał jakiś gość. Nad jego głową przesuwała się na ekranie prognoza pogody, mówiąca - pon. deszcz, wt. deszcz, śr. deszcz, itp. itd. Pani przepraszająca uśmiechała się do nas, jakby to ona miała wpływ na pogodę. Gdy gość odszedł, weszliśmy na norweskie strony z pogodą i tam potwierdziła się wersja z ekranu. Sprawdzaliśmy długo, nie tylko Mandal i okolicę, ale także Stavanger i Bergen, do których mieliśmy jechać. Tam też deszcz. Co robić?
Rozumiem, że mając na sobie mokry kombinezon można mieć dosyć,ale wierzę, że nie opuściliście tego pięknego kraju zbyt szybko!!!Super fotki!KoteCek w okienku jest ekstra, a całe miasteczko wydaje się być takie miniaturowe!:)))
OdpowiedzUsuńNa Polakow to wszedzie dziwnie patrza.I znani sa ze swojego sknerstwa,a nie oszczednosci.Jak kogos nie stac na normalne zwiedzanie,to niech siedzi w domu.
OdpowiedzUsuńPytanie co dla szanownego anonimowego oznacza "normalne zwiedzanie"? Pewnie plaża, basen, all inclusiv? ale to nie jest zwiedzanie... W domu niech siedzą ludzie bez wyobraźni i malkontenci.
OdpowiedzUsuńPS chyba szanowny anonim nie ma pojęcia, jak na Polaków podróżujących z plecakami, na motorach, żeglujących itp. (robiących wszystko tak, jak przystało na podróżników, a nie basenowych tyłkoplaskaczy) patrzą na świecie... a ja tłumaczyć nie będę. Kompleksów narodowościowych nie mam, w porównaniu do poprzednika. Ot!
I tak trzymaj Nova...;))Ja tam jestem dumna, że jestem Polką, mogą sobie patrzyć jak chcą.
OdpowiedzUsuńGdyby każdy czekał, aż mu z nieba fortuna spłynie, to nie byłoby turystów.Ważne, aby mieć odwagę zwiedzać świat, nawet gdy trochę krucho w portfelu.I nie przejmuj się dziwnymi spojrzeniami , a czasem i komentarzami. Co zobaczysz, to Twoje!A "padata" pogoda może uprzykrzyć najpiękniejszy wyjazd.Ale za to później najbardziej pamięta się te wyprawy, które miały najwięcej przygód!Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDobra, żeby nie było - nie byliśmy strasznie oszczędni,a wyjazd do Norwegii do najtańszych nie należy, choćby ze względu na koszty paliwa najdroższe w Europie, za kwotę przeznaczoną na tę wyprawę spokojnie mogliśmy oboje przeleżeć dwa tygodnie w kurorcie we Włoszech lub Turcji, sami zdecydowaliśmy, że będzie inaczej i wcale nie żałujemy wydanej masssssy pieniędzy ;)
OdpowiedzUsuń