niedziela, 31 października 2010
piątek, 29 października 2010
Norweskie wspomnienia, cz. 2
Fot. M. Lubos
- Chłopaki, może wam zapłacimy? I tak mieliśmy szukać noclegu. - Nie wygłupiajcie się, trzeba sobie pomagać. Pomyślałam, że mają rację. Planowali imprezę, ale ich rękach spoczywało tylko pół litra Balsamu Pomorskiego. Marnie... Już my wam pomożemy.
Ewa z Danielem zapoznawali się z towarzystwem, ja i Michał pojechaliśmy kupić prowiant na dziesięciogodzinny rejs i zestaw pierwszej pomocy dla marynarza, czyli litr Bolsa. Niech mają. Odnotowuję w notesie: koszt pierwszego noclegu 10 zł na głowę. I sama zaczynam się śmiać - ładnie zaczęliśmy.
Wracamy do akademika. Nieśmiały uśmiech gdzieś w kierunku okienka portierni i niepokój o to, co zastaniemy na drugim pietrze. Przy wejściu do pokoju jacyś nowi ludzie, jeden nawet dziwi się, że z Michałem wchodzimy jak do siebie i miał rację. Okazało się, że to jeden ze współlokatorów naszego Cinka, do tego niepoinformowany o gościach i imprezie. Ale to już nie nasze zmartwienie.
Ewa sączy drinka jakby chciała odfiltrować cały Balsam Pomorski. Mina nietęga, ale daje radę. Daniel już próbuje dopchać się do komputera, żeby zmienić muzykę, a ja i Michał - witamy się prawie po polsku - wódka, zamiast chlebem i solą. Przyjmują nas entuzjastycznie.
Marynarska impreza to ciekawe z punktu widzenia kobiety zjawisko. Wszyscy siedzą na łóżkach, choć w najlepsze gra muzyka, aż zmuszająca do tańczenia. Drinki prawie same się robią i znikają również same, znacznie szybciej z każdą godziną. Między mężczyznami siedzi jedna kobieta, ja i Ewa. Nikt jednak z nami nie rozmawia, bo przecież koledzy patrzą. A jak się można było domyśleć nasz prezent sprawił, że można było zapomnieć o nocnym wyjściu do "Kontrastu".
Siedzimy, nawet dobrze się bawimy, jednak jeszcze tyle spraw niezałatwionych, a rano o 7 mamy odprawę na promie. Chcemy pytać o kantor, ale najpierw pytamy ostrożnie o bankomat, że niby nie mamy pieniędzy, dopiero wybierzemy - paranoja, ale ciężko nam od razu zaufać. Potem sobie myślę, że źle ich oceniamy i niedobrze, że oszukujemy, bo przecież na ich miejscu też użyczyłabym potrzebującym miejsca w akademiku. Co było, minęło. Rano mamy wyruszać, więc przedostatnie telefony do domu, Agi, Kosy - ostatnie będą pod promem.
Kolo północy chcemy iść spać i co nas dziwi - chłopaki przygotowują nam osobny pokój i nawet w stanie upojenia alkoholowego sprzątają, żeby było nam wygodniej. Ile śmiechu wzbudza w nas ich pytanie, czy nie chcemy dostawić więcej łózek, bo nas jest przecież czworo, a łóżka są dwa. Nie tłumaczymy, że jesteśmy parami, tylko mówimy, że damy radę i kładziemy się spać.
środa, 27 października 2010
Szaro-buro
Przekornie, bo dziś było słonecznie. Mam ochotę na trochę czerni i bieli. na zdjęciach widać oryginalne buty babci z lat. 60. Dodam, że służyły mi w tamtym roku w czasie zabawy sylwestrowej. Jest skrzynka zbita z czterech desek, z napisem zrobionym w dzieciństwie gwoździem przez mojego męża oraz puszka przytargana niedawno z targu staroci. Liście, zasuszone kwiaty... Jesień!
poniedziałek, 25 października 2010
Moja muzyka
Sprowokowana przez HANNAH - UNE FEMME http://pohnke.blogspot.com/ chciałabym zamieścić tutaj linki do mojej ulubionej muzyki. Zadanie karkołomne, ponieważ za dużo jest utworów, które na mnie działają (w różny sposób).
Niech tak będzie, ciekawym doświadczeniem będzie zobaczyć taką "listę życzeń" za jakiś czas. Gustów nie zmieniam, raczej uzupełniam luki muzyczne.
Przedstawię kawałki, które mam oznaczone jako ulubione na YouTube.
1. Krystyna Prońko - Deszcz w Cisnej
Nie ukrywam, że cała twórczość Krystyny Prońko mnie fascynuje, ale tutaj tylko to...
2. Hanna Banaszak - Samba przed rozstaniem
(teledysk nie jest może najlepszy, ale muzyka... muzyka...)
3. Martyna Jakubowicz i Dżem - W domach z betonu
4. Mika Urbaniak - Who told you
(teldysk... hmm nie bardzo)
5. Ania Dąbrowska i Smolik - CYE
6. Andrzej Zaucha - C'est la vie
7. Republika - Śmierć na pięć
Wszystkie powyższe piosenki to tylko jedna setna część całej twórczości, a ja uwielbiam prawie każdy utwór tych wykonawców ;)
Z obcych wykonawców może to:
1. Zuzana Smatanova - Tam kde se neumeira
2. Cesaria Evora - Besame Mucho
3. Jose Gonzales - Hands on high
4. Beirut - Nantes
5. Norah Jones - Sunrise
6. Krystof - Tak nejak malo tancim
I miliony innych...
:):):)
PS Podaj dalej... może
Lejdik,
Kalina i
Wojtek z Agą
pochwalą się, jakiej muzyki słuchają?
Niech tak będzie, ciekawym doświadczeniem będzie zobaczyć taką "listę życzeń" za jakiś czas. Gustów nie zmieniam, raczej uzupełniam luki muzyczne.
Przedstawię kawałki, które mam oznaczone jako ulubione na YouTube.
1. Krystyna Prońko - Deszcz w Cisnej
Nie ukrywam, że cała twórczość Krystyny Prońko mnie fascynuje, ale tutaj tylko to...
2. Hanna Banaszak - Samba przed rozstaniem
(teledysk nie jest może najlepszy, ale muzyka... muzyka...)
3. Martyna Jakubowicz i Dżem - W domach z betonu
4. Mika Urbaniak - Who told you
(teldysk... hmm nie bardzo)
5. Ania Dąbrowska i Smolik - CYE
6. Andrzej Zaucha - C'est la vie
7. Republika - Śmierć na pięć
Wszystkie powyższe piosenki to tylko jedna setna część całej twórczości, a ja uwielbiam prawie każdy utwór tych wykonawców ;)
Z obcych wykonawców może to:
1. Zuzana Smatanova - Tam kde se neumeira
2. Cesaria Evora - Besame Mucho
3. Jose Gonzales - Hands on high
4. Beirut - Nantes
5. Norah Jones - Sunrise
6. Krystof - Tak nejak malo tancim
I miliony innych...
:):):)
PS Podaj dalej... może
Lejdik,
Kalina i
Wojtek z Agą
pochwalą się, jakiej muzyki słuchają?
niedziela, 24 października 2010
piątek, 22 października 2010
Norwegia 2008 - wspomnienia w odcinkach
Dogrzebałam się do mojego zeszytu z napisem Norwegia 2008. Zajrzałam do środka i w śmiech. Rozłąka z chłopakami w czasie pobytu w Norwegii sprawiła, że zajęłam się pisaniem luźnych myśli dotyczących naszego wspólnego wyjazdu. Oto one - wspomnienia w odcinkach. Jeśli ktoś jest ciekawy, część pierwsza pod spodem.
PS zdjęcie z Norwegii, miło wspomnieć... (zdjęcie przedstawia miejscowość Alesund, i tam w dole, przy łódkach był hotel, w którym w pocie czoła z Ewą pracowałyśmy) fot. M. Lubos
"Nie mam czasu na seks, a tak bardzo chciałabym mieć" - przelatywało przez moją głowę, gdy jednym zgrabnym i wyćwiczonym ruchem ubierałam poszwę na firmową kołdrę Scandica. "Na którym pietrze jest Ewa? Muszę ją znaleźć, bo ona przecież ma klucz". Znów wyćwiczony ruch i ubrana poduszka. Mój rekord - 2 minuty na jedno łóżko. Wyrabiam się. Na początku nie było tak prosto, ale wiadomo - trzeba się dostosować. Łazienka - "pamiętaj o kolejności" brzmi głos Ingrid w mojej głowie, "pieprzyć kolejność" - to już ja. Oto i ona, w całej okazałości. Druga zmiana? - Ok. Przynajmniej dają ciepły posiłek. Poszła. Lustro, blat, toaleta, prysznic - jestem gołosłowna, cóż... Patrzę w lustro, nos czerwony, oczy przekrwione (bynajmniej nie od bogatego życia nocnego, a szkoda). Jeszcze dwa tygodnie temu mieliśmy być wszyscy razem. Plany, spakowane walizki i jedzenie, którego by starczyło na wykarmienie wielodzietnej rodziny przez dłuższy czas. Dziś my tu, oni tam. Ale jest dobrze, powinno być...
Jedziemy? Gośka zostaniesz naczelnym gryzipiórkiem naszej wyprawy. To co? Fiordy będą nam z ręki jadły? A jak! - Michał wygłosił tyradę jak przystało na pierwszego z kierowców w tej długiej, liczącej 2100 kilometrów trasie. Cel pierwszy - Gdynia. Wiadomo polskie drogi i ciągły brak autostrady północ-południe o pięknej nazwie A1 (swoją drogą 1 wskazuje, że w kolejności ta powinna powstać jako pierwsza - paranoja) doprowadzał nas do lekkiej niechęci jeszcze przed pierwszym kilometrem.
Jedziemy, nic się nie dzieje, chciałoby się powiedzieć, ale Michał nigdy nie robi rzeczy bez sensu i dziś zamiast wybrać prostą trasę z Tychów na Łódź, zjeżdżamy do Chorzowa, żeby na 5 minut podłączyć auto do komputera i zgasić lampkę awaryjnego otwarcia poduszek powietrznych (czy czegoś takiego). Niestety po kilku minutach w trasie zapala się ponownie i od tej pory towarzyszy nam codziennie.
Jazda długa, w przeciągu, ale z zapałem i zapartym tchem opowiadanych, a właściwie wypowiadanych marzeń odnośnie celu. Łódź - miasto polskiego włókiennictwa i przemysłu tekstylnego - przywitało nas "czerwoną falą". Sprzęgło, hamulec, sprzęgło, hamulec, aż do znudzenia. 1,5 godziny skrzętnie przeze mnie odnotowane w skórzanym notesiku z mylącym w tych okolicznościach napisem Peru (pamiątka Michała i Ewy z poprzednich wakacji). Toruń i w końcu upragniony 50-kilometrowy bodajże odcinek sławetnej autostrady, aż do Gdyni. "Gdzie śpimy?" - zapytałam całkiem poważnie, oni potraktowali to jak żart. "No właśnie, gdzie śpimy Gosia?".
Linia telefoniczna Michał-ojciec przez dobrą godzinę była zajęta. W końcu dostaliśmy adres Domu Marynarza, z zastrzeżeniem, że na pewno nie ma tam miejsc. Jedziemy, nie ma wyboru, jutro o świcie mamy prom do Szwecji, a za zimno jest, żeby na spać na plaży. Pani na stacji benzynowej nie potrafiła pomóc nam odszukać adresu, dopiero niechlujnie ubrany mężczyzna ze słuchawkami na uszach, bez ich zdejmowania (o dziwo!) poinstruował nas na tyle jasno, że trafiliśmy pod to coś (!).
Moje przyzwyczajenia z życia w czeskim akademiku nie wywołały u mnie szoku na widok dwóch odrapanych i niezachęcających do wejścia wieżowców. Daniel pomieszkujący swego czasu w krakowskich akademikach nawet nie drgnął. Ewie po twarzy przebieg lekki cień zwątpienia, jednak po chwili tragizm naszej sytuacji (tak wtedy myśleliśmy) zmusił nie tylko ją, ale nas wszystkich do wzmożonej uprzejmości wobec pań portierek.
"Nie ma miejsc!" powiedziała pani w farbowanych czarnych włosach, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Nic dziwnego - "M jak miłość". Bez złudzeń poszliśmy do drugiego budynku, jednak i tam władający milionami umysłów serial nie pozwolił, tym razem tlenionej blond, kobiecie w wieku średnim na zainteresowanie się naszą sytuacją.
Postaliśmy jeszcze chwilę, naiwnie sądząc, że nasze miny wzbudzą choć delikatny odruch ludzkich uczuć u naszej blond "wybawicielki". Nic z tego. I tak przerwaliśmy jej odbiór na wystarczająco długo, a jej spojrzenie upewniło nas, że tym razem to już koniec. Piiip... bez odbioru.
Podsumowanie - nasza sytuacja była tak beznadziejna, że nie wiadomo była - śmiać się, czy płakać? Było ok. 21 wieczorem. Gdynia i całe Trójmiasto wypełnione szczelnie uczestnikami Heineken Open'er Festival i nie było najmniejszej szansy nawet na jedno miejsce noclegowe, nawet na podłodze w kuchni lub na korytarzu, nic! Gdy padł pomysł rozbicia się namiotami na plaży, w głowie miałam tylko jeden obraz - policjanta budzącego nas rano z mandatem opiewającym na dużo za dużą kwotę.
O nie! Słuchajcie, widzicie tych chłopaków naprzeciwko? Ewka uśmiechnij się, chłopaki zostajecie. Prężnym krokiem podeszłyśmy do trójki chłopaków mniej więcej w naszym wieku i bez skrępowania zapytałyśmy, czy wiedzą, gdzie tu się można przespać. Zadając to pytanie, w domyśle miałam cichą nadzieję, że szybko coś wymyślą. Odpowiedz krótka - "No tu!". "Gdzie tu?" - stałyśmy przecież pod akademikami, w których nie było miejsc. Rzucone w naszą stronę "Poczekajcie" i znów telefony, tym razem operator zarabiał na trzech nieznajomych. "Słuchaj stary, mamy tutaj dwie dziewczyny (a to się zdziwią! - pomyślałam), nie mają gdzie spać. Aaa... do Kontrastu - a do nas - a pójdziecie z nami na imprezę?". Szybkie spojrzenie na Daniela i jego skinięcie głową. "Jassssneee...".
I w tych to okolicznościach naszymi wybawicielami okazali się marynarze - studenci rocznik 85/86. decyzja była szybka i chwilę zastanawiałam się, jak powiedzieć nowo poznanym kolegom, że my już "kolegów" mamy. Na szczęście Daniel i Michał sami podeszli i się przedstawili. Zdziwienia nie było. I dobrze. Staliśmy wszyscy zdenerwowani. My, bo pchamy się w niewiadome z kasą, aparatami i spakowanym autem. Oni, bo zaprosili nas do pokoju... swojego kolegi. Co jeśli mu się nie spodobamy? Więc czekaliśmy z drżeniem serc, aż Cinek podjedzie swoją czerwoną strzałą pod akademik. Zastanawiające było także, w jaki sposób przejdziemy wszyscy (a było nas w sumie chyba siedem osób) niezauważeni do pokoju na drugim piętrze akademika, w którym "nie ma miejsc!".
Nie zwątpiliśmy jednak w studencką zaradność i lizusostwo. Cinek (od Marcinek jak się później okazało) swoim najpiękniejszym uśmiechem przekonał blond boginię na portierni, że w jego czteroosobowym pokoju swobodnie prześpi się dziewięć osób i wcale nie będzie tak głośno jak ostatnio. Po pani z portierni widać było, że walczy sama ze sobą. Z jednej strony wiedziała, że każde jego słowo było kłamstwem, z drugiej - jak oprzeć się takiemu czarowi. Żeby wszystko było choć ćwierć-legalne, zostawiliśmy na dole swoje dowody i przysięgaliśmy, że pić będziemy tylko tyle, żeby było cicho. A, że pić będziemy było więcej niż pewne, nikt tego nie chciał, nikt nie planował, wszyscy skorzystali...
PS zdjęcie z Norwegii, miło wspomnieć... (zdjęcie przedstawia miejscowość Alesund, i tam w dole, przy łódkach był hotel, w którym w pocie czoła z Ewą pracowałyśmy) fot. M. Lubos
"Nie mam czasu na seks, a tak bardzo chciałabym mieć" - przelatywało przez moją głowę, gdy jednym zgrabnym i wyćwiczonym ruchem ubierałam poszwę na firmową kołdrę Scandica. "Na którym pietrze jest Ewa? Muszę ją znaleźć, bo ona przecież ma klucz". Znów wyćwiczony ruch i ubrana poduszka. Mój rekord - 2 minuty na jedno łóżko. Wyrabiam się. Na początku nie było tak prosto, ale wiadomo - trzeba się dostosować. Łazienka - "pamiętaj o kolejności" brzmi głos Ingrid w mojej głowie, "pieprzyć kolejność" - to już ja. Oto i ona, w całej okazałości. Druga zmiana? - Ok. Przynajmniej dają ciepły posiłek. Poszła. Lustro, blat, toaleta, prysznic - jestem gołosłowna, cóż... Patrzę w lustro, nos czerwony, oczy przekrwione (bynajmniej nie od bogatego życia nocnego, a szkoda). Jeszcze dwa tygodnie temu mieliśmy być wszyscy razem. Plany, spakowane walizki i jedzenie, którego by starczyło na wykarmienie wielodzietnej rodziny przez dłuższy czas. Dziś my tu, oni tam. Ale jest dobrze, powinno być...
Jedziemy? Gośka zostaniesz naczelnym gryzipiórkiem naszej wyprawy. To co? Fiordy będą nam z ręki jadły? A jak! - Michał wygłosił tyradę jak przystało na pierwszego z kierowców w tej długiej, liczącej 2100 kilometrów trasie. Cel pierwszy - Gdynia. Wiadomo polskie drogi i ciągły brak autostrady północ-południe o pięknej nazwie A1 (swoją drogą 1 wskazuje, że w kolejności ta powinna powstać jako pierwsza - paranoja) doprowadzał nas do lekkiej niechęci jeszcze przed pierwszym kilometrem.
Jedziemy, nic się nie dzieje, chciałoby się powiedzieć, ale Michał nigdy nie robi rzeczy bez sensu i dziś zamiast wybrać prostą trasę z Tychów na Łódź, zjeżdżamy do Chorzowa, żeby na 5 minut podłączyć auto do komputera i zgasić lampkę awaryjnego otwarcia poduszek powietrznych (czy czegoś takiego). Niestety po kilku minutach w trasie zapala się ponownie i od tej pory towarzyszy nam codziennie.
Jazda długa, w przeciągu, ale z zapałem i zapartym tchem opowiadanych, a właściwie wypowiadanych marzeń odnośnie celu. Łódź - miasto polskiego włókiennictwa i przemysłu tekstylnego - przywitało nas "czerwoną falą". Sprzęgło, hamulec, sprzęgło, hamulec, aż do znudzenia. 1,5 godziny skrzętnie przeze mnie odnotowane w skórzanym notesiku z mylącym w tych okolicznościach napisem Peru (pamiątka Michała i Ewy z poprzednich wakacji). Toruń i w końcu upragniony 50-kilometrowy bodajże odcinek sławetnej autostrady, aż do Gdyni. "Gdzie śpimy?" - zapytałam całkiem poważnie, oni potraktowali to jak żart. "No właśnie, gdzie śpimy Gosia?".
Linia telefoniczna Michał-ojciec przez dobrą godzinę była zajęta. W końcu dostaliśmy adres Domu Marynarza, z zastrzeżeniem, że na pewno nie ma tam miejsc. Jedziemy, nie ma wyboru, jutro o świcie mamy prom do Szwecji, a za zimno jest, żeby na spać na plaży. Pani na stacji benzynowej nie potrafiła pomóc nam odszukać adresu, dopiero niechlujnie ubrany mężczyzna ze słuchawkami na uszach, bez ich zdejmowania (o dziwo!) poinstruował nas na tyle jasno, że trafiliśmy pod to coś (!).
Moje przyzwyczajenia z życia w czeskim akademiku nie wywołały u mnie szoku na widok dwóch odrapanych i niezachęcających do wejścia wieżowców. Daniel pomieszkujący swego czasu w krakowskich akademikach nawet nie drgnął. Ewie po twarzy przebieg lekki cień zwątpienia, jednak po chwili tragizm naszej sytuacji (tak wtedy myśleliśmy) zmusił nie tylko ją, ale nas wszystkich do wzmożonej uprzejmości wobec pań portierek.
"Nie ma miejsc!" powiedziała pani w farbowanych czarnych włosach, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Nic dziwnego - "M jak miłość". Bez złudzeń poszliśmy do drugiego budynku, jednak i tam władający milionami umysłów serial nie pozwolił, tym razem tlenionej blond, kobiecie w wieku średnim na zainteresowanie się naszą sytuacją.
Postaliśmy jeszcze chwilę, naiwnie sądząc, że nasze miny wzbudzą choć delikatny odruch ludzkich uczuć u naszej blond "wybawicielki". Nic z tego. I tak przerwaliśmy jej odbiór na wystarczająco długo, a jej spojrzenie upewniło nas, że tym razem to już koniec. Piiip... bez odbioru.
Podsumowanie - nasza sytuacja była tak beznadziejna, że nie wiadomo była - śmiać się, czy płakać? Było ok. 21 wieczorem. Gdynia i całe Trójmiasto wypełnione szczelnie uczestnikami Heineken Open'er Festival i nie było najmniejszej szansy nawet na jedno miejsce noclegowe, nawet na podłodze w kuchni lub na korytarzu, nic! Gdy padł pomysł rozbicia się namiotami na plaży, w głowie miałam tylko jeden obraz - policjanta budzącego nas rano z mandatem opiewającym na dużo za dużą kwotę.
O nie! Słuchajcie, widzicie tych chłopaków naprzeciwko? Ewka uśmiechnij się, chłopaki zostajecie. Prężnym krokiem podeszłyśmy do trójki chłopaków mniej więcej w naszym wieku i bez skrępowania zapytałyśmy, czy wiedzą, gdzie tu się można przespać. Zadając to pytanie, w domyśle miałam cichą nadzieję, że szybko coś wymyślą. Odpowiedz krótka - "No tu!". "Gdzie tu?" - stałyśmy przecież pod akademikami, w których nie było miejsc. Rzucone w naszą stronę "Poczekajcie" i znów telefony, tym razem operator zarabiał na trzech nieznajomych. "Słuchaj stary, mamy tutaj dwie dziewczyny (a to się zdziwią! - pomyślałam), nie mają gdzie spać. Aaa... do Kontrastu - a do nas - a pójdziecie z nami na imprezę?". Szybkie spojrzenie na Daniela i jego skinięcie głową. "Jassssneee...".
I w tych to okolicznościach naszymi wybawicielami okazali się marynarze - studenci rocznik 85/86. decyzja była szybka i chwilę zastanawiałam się, jak powiedzieć nowo poznanym kolegom, że my już "kolegów" mamy. Na szczęście Daniel i Michał sami podeszli i się przedstawili. Zdziwienia nie było. I dobrze. Staliśmy wszyscy zdenerwowani. My, bo pchamy się w niewiadome z kasą, aparatami i spakowanym autem. Oni, bo zaprosili nas do pokoju... swojego kolegi. Co jeśli mu się nie spodobamy? Więc czekaliśmy z drżeniem serc, aż Cinek podjedzie swoją czerwoną strzałą pod akademik. Zastanawiające było także, w jaki sposób przejdziemy wszyscy (a było nas w sumie chyba siedem osób) niezauważeni do pokoju na drugim piętrze akademika, w którym "nie ma miejsc!".
Nie zwątpiliśmy jednak w studencką zaradność i lizusostwo. Cinek (od Marcinek jak się później okazało) swoim najpiękniejszym uśmiechem przekonał blond boginię na portierni, że w jego czteroosobowym pokoju swobodnie prześpi się dziewięć osób i wcale nie będzie tak głośno jak ostatnio. Po pani z portierni widać było, że walczy sama ze sobą. Z jednej strony wiedziała, że każde jego słowo było kłamstwem, z drugiej - jak oprzeć się takiemu czarowi. Żeby wszystko było choć ćwierć-legalne, zostawiliśmy na dole swoje dowody i przysięgaliśmy, że pić będziemy tylko tyle, żeby było cicho. A, że pić będziemy było więcej niż pewne, nikt tego nie chciał, nikt nie planował, wszyscy skorzystali...
czwartek, 21 października 2010
niedziela, 17 października 2010
Się wije
W koncu moje bluszcze zaczęły rosnąć należycie. Ostrzegam, nie hodujcie kwiatów, gdy w domy jest remont, pył nie pozwala im oddychać i zostają same... suche kikuty ;) Sama wyhodowałam piękne gałęzie i potem nie wierzyłam w swoje zdolności ogrodnicze. W Krakowie nawet kaktusa zasuszyłam (na pewno była to wina pieca węglowego :P). Tym bardziej jestem dumna, że bluszcze odrodziły się (za namową Ani zmieniłam im ziemię i nie podlewałam za często), zajęły się sobą same i się wiją jak szalone. PS mam dwa rodzaje bluszczy, jeden (pstrokaty) dostałam ostatnio od mamy.
Lustro tajemnic
Lustro ma długą historię. Wędrowało już przez Polskę i odbijało twarze różnych ludzi. Lustro należało do moich rodziców. Rozpoczęło karierę, gdy oni byli świeżo po ślubie, wozili je ze sobą, aż przywędrowali do Tychów. Tutaj całe lata wisiało w przedpokoju, aż pewnego dnia ja wyprowadziłam się do Krakowa i lustro otrzymałam. Wisiało sobie spokojnie na Dauna w Krakowie, skrywało za sobą tajemnicę i autografy naszych przyjaciół. Dwa razy nawet spadło z wielkim hukiem, ale... nic się nie stało. Przy przeprowadzce też sądziliśmy, że będzie po nim, ale jak widać ma się świetnie i wisi teraz w naszym domu. Lustro, które jest niezniszczalne... tafla od spodu już poniszczona jest tylko dzięki temu jeszcze bardziej piękna.
Myślimy, że i tutaj będzie skrywać tajemnice i autografy, dlatego... przybywajcie przyjaciele :)
Myślimy, że i tutaj będzie skrywać tajemnice i autografy, dlatego... przybywajcie przyjaciele :)
czwartek, 14 października 2010
Jesień przyszła, nie ma rady na to
Lubię kolor pomarańczowy, nie lubię kiedy jest zimno, deszczowo i mgliście. Gdzie tutaj sprzeczność? Pomarańcz to przecież kolor jesieni (niestety nawet tej złej i zimnej). Kto nie wierzy, niech zobaczy czym nas obdarowała (dokładniej mówiąc, obdarowali mnie: mama, brat, dziewczyna brata i chodnik, na którym leżały liście, gdy je zbierałam).
Dzisiejszy dzień był dniem dobrych wiadomości i życzę wszystkim dobrych wieści, nie tylko 13-go każdego miesiąca.
PS mieliśmy dziś przemiłe spotkanie (kto ma wiedzieć, ten się teraz uśmiechnie) :)
Ot co! Dobranoc
Dzisiejszy dzień był dniem dobrych wiadomości i życzę wszystkim dobrych wieści, nie tylko 13-go każdego miesiąca.
PS mieliśmy dziś przemiłe spotkanie (kto ma wiedzieć, ten się teraz uśmiechnie) :)
Ot co! Dobranoc
niedziela, 10 października 2010
Ranki zza firanki...
sobota, 9 października 2010
Ogólnie tak
Jak dzień zakręcony. Z pracy do pracy z przerwą na dwudziestominutowy obiad, który... przygotował mąż :) Ach muszę przyznać, że mężczyźni to świetni kucharze. Żałuję, że nie mogę przekazać słowami zapachu i przede wszystkim smaku tego cudnego dania. A pomysłowość małżonka... ha! Panierka z płatków owsianych tak specyficznie przygotowana, że miękka w środku, a na zewnątrz chrupka.... MNIAM :) Podziękował ... Mężu :)
Zdjęciaaaa.... posiedziałam dziś na kilku blogach i stwierdziłam, że wstyd przy innych swoje pokazywać, cudeńka i talenty gnieżdżą się w zasobach Internetu. Do wstydliwych nie należę, więc pokażę swoje, bo mnie osobiście, subiektywnie i prywatnie odpowiadają :)
A blog mój jest i już :D
PS w tle muzyka zaskakująca... Brodka Saute
(Czytaj mnie jak menu swobodnie)
Dobranoc
Zdjęciaaaa.... posiedziałam dziś na kilku blogach i stwierdziłam, że wstyd przy innych swoje pokazywać, cudeńka i talenty gnieżdżą się w zasobach Internetu. Do wstydliwych nie należę, więc pokażę swoje, bo mnie osobiście, subiektywnie i prywatnie odpowiadają :)
A blog mój jest i już :D
PS w tle muzyka zaskakująca... Brodka Saute
(Czytaj mnie jak menu swobodnie)
Dobranoc
piątek, 8 października 2010
Na dobranoc - kredensowo
Kładę się spać, zrobiłam dziś sporo zdjęć, ale jest dość późno, więc wybiorę jedno na dobre spanie. Reszta... jutro. Dobranoc :)
czwartek, 7 października 2010
Kredensowo - na dzień dobry
W końcu mogę pokazać kredens, jeszcze nie w całej okazałości (nie ma gałeczek - szukamy odpowiednich), ale szczegóły i to, co w kredensie się znajduje. Zaraz uciekam do pracy. Ale mam wrażenie, że jeśli nie zamieszczę wczorajszych zdjęć to się przeterminują ;) czasu mam niewiele, więc znowu niewiele zdjęć. Ale idzie weeeeeeekend to nadrobię :) Buziaki
Subskrybuj:
Posty (Atom)